O spektaklu

Teatr: Teatr Żydowski im. Estery Racheli i Idy Kamińskich Warszawa
Reżyseria: Maja Kleczewska Obsada: Marcin Błaszak, Ewa Tucholska, Piotr Stramowski, Izabella Rzeszowska, Dawid Szurmiej, Piotr Chomik, Magdalena Koleśnik, Wanda Siemaszko, Rafał Rutowicz, Piotr Sierecki, Marek Węglarski, Joanna Przybyłowska, Jerzy Walczak, Henryk Rajfer, Gołda Tencer, Genady Iskhakov, Barbara Szeliga
Premiera: 17/04/2015



Spacer po centrum Warszawy może być przeżyciem. Zwłaszcza dla osoby przyjezdnej, nieznającej stolicy. Nawet przejście po placu Defilad może uświadomić grozę Historii, której poddane zostało miasto syrenki i Starzyńskiego. I nie chodzi tutaj tylko o widok majestatycznego Pałacu Kultury górującego nad resztą metropolii. Dopiero kiedy opuszcza się wzrok w dół i na północnej płycie placu widzi upamiętnione granice dawnego getta – zaczyna się rozumieć, w jakim stopniu stolica utraciła swoje przedwojenne oblicze.

Być może taką przechadzkę odbyli Maja Kleczewska z Łukaszem Chotkowskim. Ich spektakl stanowi próbę zmierzenia się z problemem pamięci o nieistniejącej żydowskiej Warszawie. Tekst An-skiego jest zaledwie punktem wyjścia. Zostaje zachowana podstawowa struktura "Dybuka” (opowieść o dziewczynie, w której ciało wstępuje dawny kochanek), ale twórcy poszerzają perspektywę zarysowaną przez żydowskiego autora.

Oczom widowni ukazuje się obraz szczęśliwej pary – Chunona i Lei. Młodzi tarzają się po ziemi, śmieją, przytulają do siebie. "Chora jestem z miłości!” – krzyczy dziewczyna. Wchodzi kochankowi pod sweter, przez co oboje wydają się już na zawsze złączeni… Na umieszczonych z tyłu lustrach wyświetlane są słowa Chunona pochodzące z jego dyskusji z Henochem. Sceptyczne podejście mężczyzny do żydowskich ksiąg religijnych – Kabały i Gemary – zdaje się wynikać z świadomości ich nieprzystawalności do życia. Chunon chce wiecznego szczęścia, które utożsamia z miłością do Lei. Ale członkowie gminy żydowskiej wyciągają blondynkę spod swetra kochanka. Brutalnie rozdzielona para staje wobec konieczności spełnienia społecznych oczekiwań względem młodych.

Zaczyna się wesele. Dla Lei (Magdalena Koleśnik) jest ono przede wszystkim okazją do rozrachunku z własną przeszłością. Kiedy jej ojciec Sender (Marek Węglarski) poleca Lei iść na grób zmarłej matki, dziewczyna spotyka się twarzą w twarz z nieżywą rodzicielką. Na weselu, niczym w pewnym słynnym romantycznym dramacie, pojawiają się także inne duchy. Przybywa dwoje oblubieńców zamordowanych przez Kozaków w czasie powstania Chmielnickiego. Materializuje się zatem nie tylko Chunon. U Kleczewskiej każdy zmarły ma szansę zaznaczenia swojej obecności, ponownego zaistnienia niczym "zgasła świeca zapalona na nowo”.

Rysowane przez twórców wizje nie ograniczają się zatem do traktatu o niespełnionej miłości. Rozważania Lei o "życiu, które nie doszło do skutku” dotykają właściwie wszystkich aspektów każdego z ludzkich istnień. "Gdzie te czyny i myśli, których zmarły nie mógł mieć?” – pyta dziewczyna, sięgając po jedno z podstawowych metafizycznych pytań dręczących człowieka. Lea bawi się z innymi młodymi, ale wspólna zabawa zostaje przyprawiona goryczą świadomości przemijania. Ważnym elementem spektaklu są przywołane wspomnienia z czasów II wojny światowej. Wizje śmierci w getcie, w obozach przesiąkają spomiędzy weselnych zabaw i tańców. Gołda Tencer występuje tu jako Lea z przeszłości – dziewczyna, której również było nieobce poczucie utraty najbliższych. Jerzy Walczak jako muzułman (więzień o krok od śmierci, zupełnie wykończony) przywołuje historię, w której zostaje zakatowany przez wściekłego kapo.

Podobno dzieciństwo kończy się w momencie, kiedy człowiek uświadamia sobie nieuchronność śmierci. Opętanej Lei towarzyszą aktorzy przebrani za Finna i Jake’a z kreskówki "Pora na przygodę”. W tle wyświetlone zostają kadry z odcinka "Karciane wojny”. Nie chciałbym uciekać w nadinterpretację, ale czy karciana gra wspomnianych bohaterów nie przypomina zabawy żywymi istotami? Być może Kleczewskiej chodzi o pokazanie nieświadomości człowieka na pewnym etapie życia…? Przyjście Niemców brutalnie rozwiało złudzenia wielu dzieci, których zabawy w wojnę przybrały złowrogi materialny kształt.

Uwagę weselników zwraca jedynie opętanie Lei. Ale jest ono może tylko pozorne? W przydługiej, nużącej, 20-minutowej sekwencji Koleśnik miota się po scenie, przypominając raczej wkurzone, rozkapryszone dziecko niż bohaterkę "Egzorcysty”. Ciekawsza jest natomiast sylwetka reba Azriela. Henryk Rajfer, będący jednym z nestorów sceny przy placu Grzybowskim, kreuje postać Cadyka, którego mało obchodzą jakiekolwiek duchy. Azriel odprawia swoje klątwy zupełnie obojętnie, traktując dziewczynę jak zwykłego natręta. Takie podejście mści się na mężczyźnie. Weselnicy stają nagle szeregiem po lewej stronie sceny, bokiem do widowni.

Zjawia się Chunon (Piotr Stramowski). Rysuje kredą granicę między światem żywych i umarłych. Pogania Leę, która zaczyna biegać w kółko i upadać. Kochanek mierzy do niej z palców niczym z karabinu. Słychać strzały z broni maszynowej. Upadają nagle wszyscy weselnicy. Okazuje się, że całe wesele było jedynie snem. Świat żydowski z "Dybuka” An-skiego już nie istnieje, jest zaledwie fantazmatem. Nie chcecie pamiętać? Sami się wam przypomnimy – zdaje się powiadać Chunon w imieniu wszystkich ofiar społeczności żydowskiej pomordowanych na Wschodzie. Z tyłu sceny umieszczone są lustra, w których widownia może swobodnie się przeglądać. To my jesteśmy odpowiedzialni za pamięć o tych, których "świeczka zgasła”.

Sugestywna wizja Kleczewskiej porusza, chociaż nie brakuje tutaj licznych potknięć. Przez pierwsze piętnaście minut publiczność doświadcza dodekafonii dźwięków, przez co nie można kompletnie nic zrozumieć z okrzyków bohaterów i śpiewanych pieśni. Podobnie niepotrzebnie rozciągnięta na dwadzieścia minut jest scena "obłędu” Lei – można odnieść wrażenie, że Koleśnik po prostu wygłupia się, dosłownie zdzierając gardło. Sprawia to wrażenie reżyserskiej wpadki, podobnie jak nagłe przerwanie seansu pamięci wejściem reba Azriela. Cóż, takie już sztywne prawa teatralnej dekonstrukcji… Pracownicy techniczni nie zadbali o poprawne działanie słuchawek, na których odsłuchujemy tłumaczenie części dialogów. Sprzęt zawodził u niemałej części publiczności. Nie zmienia to jednak faktu, że większość scen jest dobrze zaaranżowana, liryczna niczym w świetnej bydgoskiej "Burzy” autorstwa tego samego duetu. Zwraca także uwagę poprawnie skonstruowany scenariusz.

W trakcie trwania spektaklu pojawiają się obrazy Nowolipek, Muranowa, placu Grzybowskiego filmowane z lotu drona… Wśród znanych ulic wciąż kryją się widma przeszłości. Siłą przedstawienia jest próba przywołania pamięci o nich, pozbawiona publicystycznych, ideologicznych wtrętów, oskarżania o antysemityzm, itp. Duet Kleczewska-Chotkowski przypomina o doświadczeniu, po którym spacer po centrum Warszawy nigdy nie był już taki sam.